czyli ostatnio przeczytałam książkę.

niedziela, 28 października 2012

62. "Faust" cz.1 - Johann Wolfgang von Goethe

10:35 Posted by Kasia No comments
To było moje pierwsze zderzenie się z literaturą czytaną po niemiecku. Na początek wybrałam mocno okrojone objętościowo (do 36 stron) i językowo (poziom A2) wydanie "Fausta".

Z powodów oczywistych, książkę łyknęłam błyskawicznie. Wrażenia? Przede wszystkim, najbardziej radosne - poziom A2 jest dla mnie zbyt prosty. Niby można się było tego spodziewać, skoro od roku siedzę w materiałach z poziomu matury rozszerzonej, ale nauczyłam się do moich umiejętności językowych w zakresie niemieckiego podchodzić z dużą dozą nieśmiałości.

Sama opowieść mnie zaciekawiła i zachęciła do sięgnięcia po "pełnowymiarową" wersję "Fausta". Ciekawa jestem, jak tak naprawdę opisane zostały wydarzenia, o których właśnie mi w skrócie opowiedziano. Dlatego też, nie oceniam, ale zaznaczam, że przeczytałam. Takie radosne niezdecydowanie.

czwartek, 25 października 2012

61. "Straż! Straż!" - Terry Pratchett

22:23 Posted by Kasia No comments

"Straż! Straż!" to pierwsza część cyklu o Straży Miejskiej z Ankh-Morpok. Część, mam wrażenie, odrobinę różniąca się od innych powieści Pratchetta. Język wciąż jest barwny, pełen rozbrajających porównań i zabaw słowem, a jednak całość sprawia wrażenie poważniejszej, bardziej stonowanej niż książki z innych cykli.

Mnie osobiście "Straż! Straż!" nie zachwyciła. Zabrakło tego, co najbardziej w autorze cenię, czyli atakującego ze wszystkich stron, choć nie prostackiego poczucia humoru. No i smoki, nie lubię smoków w literaturze. Pewnych rzeczy nawet dużo Bibliotekarza i epizodyczna obecność Śmierci nie uratuje.

Jak na Pratchetta - słabo. Tak ogólnie - nie jest najgorzej.

6/10

środa, 17 października 2012

60. "Ślimacze Opowieści II: Miłość i Patologia" - Ilona Myszkowska, Marcin Krzysiak

20:33 Posted by Kasia No comments

Pobieżne spojrzenie na ten zbiór już na poczcie skłoniło autorkę tych słów do radosnego kwiku - miało być dużo tego, co lubię, a mało tego, co nie lubię. Pierwsze wrażenie, niestety, okazało się mylące - najbardziej lubię obrazki z autorką i jej Bucem w roli głównej, a zmyłka polegała na tym, że większość mężczyzn występujących w drugiej części Ślimaczych, jest dziwna podobna do Marcina. Czyżby chwyt marketingowy?

Tyle w temacie pierwszego wrażenia. Zagłębiwszy się w Miłość i Patologię znalazłam coś, co do czego uczucia mam mocno mieszane. No bo tak, z jednej strony to jest Ilona i jej komiksy. Już to samo w sobie określa w pewien sposób, że mamy z czymś, co najprościej mówiąc, ryje banię. A ja lubię, jak mi autor ryje banię. Poza tym, komiksów jest więcej niż w pierwszej części i są w jakiś tam sposób spójne tematycznie. Jest bardzo w porządku.

...

Tak, w tym momencie aż prosi się o jakieś 'ale'. I jest, a jakże. "Ślimacze 2" są bardzo w porządku, ale są gorsze niż jedynka. Cały czas atakowała mnie świadomość, że ta część była robiona trochę na siłę. Nie bardzo potrafię określić, co było katalizatorem tego wrażenia (najprawdopodobniej oznacza to, że ten zarzut jest dla poważnego recenzenta inwalidą. Jak dobrze, że nie jestem poważnym recenzentem.), ale ono było i trochę psuło. Troszeczkę. Nie żałuję, że ślimaki będą jadły za moje pieniądze, jak dobrze pójdzie, to i cały dzień. Na zdrówko, należało im się. Jest nieźle, ale spodziewałam się po tym zbiorku czegoś trochę lepszego.

7/10

środa, 10 października 2012

59. "Miasto utrapienia" - Jerzy Pilch

21:35 Posted by Kasia No comments

Trzykrotnie niesprzedanie książki na Allegro uznałam za znak. Znak, że powieść, która znalazła się u mnie z przyczyn mi bliżej nieznanych, może jednak powinna zostać przeczytana przed podjęciem dalszych kroków mających na celu pozbycie się jej z domu i tym samym zrobienie miejsca nawarstwiającym się zwałom Pratchettów i innych Kingów.

Usiadłam więc i przeczytałam. Początek mnie zaskoczył, bo zachwycił. Z niewiadomych powodów nie spodziewałam się cudów, a to, co mnie spotykało na kolejnych stronach okazywało się idealnie wpasowanym w mój gust. A zaskakiwać nie przestało, bo w tym całym zachwycie nie zauważałam nigdzie obecności Akcji. Akcja czaiła się gdzieś po kątach, bardziej była wspominana niż się działa, a ja pomimo to, czytałam z zapartym tchem i oderwać się nie mogłam.

Jednak w pewnym momencie z mojej koegzystencji z Pilchem zniknęły różowe jednorożce. Kawałek za połową książki zaczęło się coś dziać, a to, o dziwo, na dobre powieści nie wyszło. Dość szybko dziać się przestało, ale do poprzedniego zachwycania mnie autor już nie powrócił. Rozważania i wspomnienia rodzinne zostały zastąpione wynurzeniami z nurtu erotycznego, wszystko coraz mniej trzymało się kupy i stawało się coraz nieznośniej egzystencjalne. Im dalej, tym trudniej, aż w końcu skończyłam "Miasto utrapienia" z palącym poczuciem, że nie mam pojęcia, o co właściwie chodziło (parafrazując mojego rodziciela: "No dobrze, napisał książkę. Ale po co to robił?"), ale że do pewnego momentu było świetnie. I że choć w najbliższym czasie powtórki z Pilcha nie planuje, to myślę, że kiedyś wrócę i spróbuję w innej książce odnaleźć to, co w "Mieście utrapienia" było najlepsze. A może nawet uda mi się w niej nie znaleźć tego, co było w nim trochę gorsze.

6/10

czwartek, 4 października 2012

58. "Czarodzicielstwo" - Terry Pratchett

19:43 Posted by Kasia No comments
Narodził się wielki czarodziej. Ósmy syn ósmego syna ósmego syna, syn maga, jednym słowem: Czarodziciel. Całą potężną mocą, która zrodziła się z niepohamowanej chuci czarodziejskiej, dysponuje chłopiec, Coin, który pod wpływem swej pełnej magii i mającej zdecydowanie nieprzyjazne zamiary laski, zjawia się na Niewidocznym Uniwersytecie i żąda należnej mu władzy.

Niedługo później do akcji wkracza znany już z wcześniejszych tomów Rincewind, Conena, córka Cohena Barbarzyńcy i Bagaż. Wszyscy oni, z większym lub mniejszym zapałem, próbują odnaleźć się w świecie Wojny Magów, w którym to, w jakiej postaci zasypiasz, absolutnie nie określa tego, czym będziesz, gdy się obudzisz.

"Czarodzicielstwo" to trzeci tom cyklu o przygodach Rincewinda. I tym razem Pratchett nie zawiódł swoich fanów, książka jest pełna tego, co autorowi wychodzi najlepiej, czyli barwnych porównań, rozbrajających gier słownych i kunsztownych zabiegów językowych. Nie jest to książka najlepsza, jaką w serii Świata Dysku można znaleźć, ale z pewnością też nie rozczarowuje, trzymając poziom, do którego autor zdążył czytelników przyzwyczaić.

8/10