czyli ostatnio przeczytałam książkę.

niedziela, 22 grudnia 2013

115. "Uczta dla wron. Cienie śmierci" - George R. R. Martin SPOJLER

11:46 Posted by Kasia No comments

Książki z cyklu Pieśni Lodu i Ognia można podzielić na dwa rodzaje: te, w których nie dzieje się nic i te, w których autor wyrzyna swoich bohaterów po kolei. Pierwsza część "Uczty dla wron" wymyka się temu podziałowi. Śmierci jest w niej niewiele, więcej się o niej mówi, niż faktycznie zabija. W tym tomie sagi rządzą spiski.

Głównym wątkiem zdają się być zmagania z koroną królowej regentki, Cersei Lannister. Po śmierci syna i ojca włada ona Siedmioma Królestwami w zastępstwie małoletniego króla. Cersei jest dokładnie taka, jaką pamiętamy ją z poprzednich części - butna, przekonana o swojej urodzie i okrutna. Jednak w jej otoczeniu coś się załamuje, nie wszystko do końca idzie po jej myśli, choć ona nie wydaje się tego dostrzegać.

W tle przewijają się perypetie Brienne, Aryi, Sansy, Sama i bohaterów, których dopiero poznajemy. Królestwo pokazywane jest z różnych stron, co razem daje czytelnikowi pełen obraz sytuacji.

"Uczta dla wron. Cienie śmierci" to doskonała lektura, trochę inna niż wszystko, do czego przyzwyczaił nas George Martin, ale mam wrażenie, że lepsza. Nie wciąga w sposób oczywisty, nie miałam poczucia, że "muszę do niej usiąść, muszę czytać dalej, bo nie wytrzymam". Dlatego właśnie skończenie jej zajęło mi ponad miesiąc. Ale nie żałuję ani chwili nad nią spędzonej, bo kiedy już udało mi się zmobilizować do lektury, czas przy niej spędzony upływał bardzo przyjemnie.

9/10
5/5

czwartek, 5 grudnia 2013

114. "Saszeńka" - Simon Sebag Montefiore

22:32 Posted by Kasia No comments

Nie pamiętam, kiedy i gdzie przeczytałam o tej książce. Było to jednak na tyle zachęcające, że widząc na nią promocję, nie wahałam się długo. Jak się okazało, miałam rację.

Tytułową bohaterkę spotykamy po raz pierwszy w roku 1916. Młoda, szesnastoletnia dziewczyna, baronówna, uczennica prestiżowej szkoły dla dziewcząt, zostaje aresztowana. Okazuje się, że zafascynowana ideologią komunistyczną, przystąpiła ona do partii i pomagała przygotować rewolucję bolszewicką.

Książka jest podzielona na trzy części. Przeczytawszy 1/3, zostajemy przeniesieni nas do roku 1939. Saszeńka jest już dorosłą kobietą, żoną czekisty, matką dwójki dzieci i szanowaną radziecką kobietą. Na przyjęciach gości najwyższe osobistości partyjne. Jej idealne życie zmienia się, gdy kobieta poznaje Benię Goldena, pisarza i intelektualistę, którego zatrudnia do pisania do magazynu dla radzieckich kobiet.

Bohaterką trzeciej, ostatniej części, jest Katinka, młoda doktorantka na Uniwersytecie w Moskwie. Zostajemy przeniesieni do czasów bardziej współczesnych, jest rok 1994. Co życie młodej kobiety, urodzonej pod koniec XX wieku ma wspólnego z losami Saszeńki? Warto przeczytać i się dowiedzieć.

"Saszeńka" to zachwycający obraz XX-wiecznej Rosji. Życie codzienne ludzi z różnych okresów historycznych zostało pokazane w sposób niesamowicie szczegółowy, Nie jest to powieść idealna - zdarzają się dłużyzny, a akcja jest przewidywalna już od pierwszych stron. Ale to nic. To pocztówka sprzed stu lat, trochę przybrudzona, naznaczona licznymi białymi plamami, ale mimo tego, a może właśnie dlatego, nie pozwalająca o sobie zapomnieć. Już wiem, że wrócę do niej nie raz.

9/10
5/5

czwartek, 14 listopada 2013

113. "Dziennik Helgi" - Helga Hoškova-Weissowá

19:19 Posted by Kasia No comments


Książek o tematyce Holocaustu z zasady, nie oceniam. Mimo że czytam ich dużo, na temat każdej mam jakąś tam swoją opinię, ale nie wydaje mi się właściwe wystawianie gwiazdek oceniających czyjeś wspomnienia i przeżycia z tak straszliwych czasów. Te książki nie muszą być napisane ładnymi zdaniami, nie muszą wciągać - mają przypominać.

Autorką jest czeska Żydówka, która w wieku trzynastu lat rozpoczęła swoją tułaczkę po gettach i obozach koncentracyjnych. Najpierw wywieziona wraz z rodzicami do Terezina, potem do Auschwitz, a na końcu do Mauthausen, gdzie trafiła zaledwie cztery dni po ostatnim zagazowaniu tysiąca Żydów, cały czas opisywała swoje życie w kolejnych zeszytach, dokumentując to, jak reżim hitlerowski traktował czeskich Żydów.

Czytając, łatwo zauważyć, że autorem zapisków jest dziecko. Być może dlatego, lektura wydaje się być mniej szokująca niż wspomnienia wielu Polaków z tych samych miejsc. Zresztą, sama Helga wspomina, że stykając się z Polakami więzionymi w tych samych miejscach, widać było, że byli oni traktowani zdecydowanie gorzej. Nie sposób jednak wyobrazić sobie życia nawet w tych, w dużym cudzysłowie, "lepszych" warunkach, które oznaczały katorżniczą pracę przy ciężkich maszynach, bez możliwości wyjścia na świeże powietrze i z dzienną racją żywieniową wynoszącą pół litra wodnistej zupy i 16dkg chleba.

Heldze wraz z matką udało się przeżyć obozy i wrócić do Pragi. Zdobyła wykształcenie, założyła rodzinę, lecz mimo to, jak sama mówi, obóz wciąż jest dla niej czasem teraźniejszym. Opowiadając o nim, przenosi się z powrotem w czasy głodu i zimna. Nigdy nie zapomniała. Świat też nie powinien.

środa, 13 listopada 2013

112. "Inferno" - Dan Brown

17:53 Posted by Kasia No comments
Na początku, Langdon się budzi.

Naukowiec nie wie, gdzie jest, ani jak się tam znalazł. Ostatnim jego wspomnieniem jest zwyczajny dzień, który spędzał na uczelni w Stanach, a już po chwili okazuje się, że teraz znajduje się we włoskim szpitalu, w którym dochodzi do siebie po postrzale w głowę.

A zaraz potem ktoś próbuje go zabić i zaczyna się walka o życie bohatera, w której pomaga mu młoda lekarka, Sienna Brooks.

Wieloma przymiotnikami można opisać najnowszą powieść Browna. Pod wieloma względami jest ona absurdalna, nie sposób również zaprzeczyć, że autor jest bardzo płodny w tworzeniu sytuacji, które wymykają się pod pewnymi względami naszemu standardowemu widzeniu świata.

"Inferno" skłania również do refleksji. Książka książką, ale jak ludzkość faktycznie ma zamiar poradzić sobie z problemem przeludnienia, który musi ją spotkać, jako że ludzie rozmnażają się w postępie geometrycznym? Może jednak szalony geniusz-transhumanista, którego obecność przewija się przez całą ksiażkę, miał rację? Temat, który Brown porusza, jest trudny, a zakończenie zupełnie niepodobne nie tylko do pozostałych książek tego autora, ale również do podobnych pozycji z tego gatunku.

A poza tym wszystkim, jest to Brown, więc czyta się to błyskawicznie.

4/5
7/10

piątek, 25 października 2013

111. "Perfekcyjna niedoskonałość" - Jacek Dukaj

11:27 Posted by Kasia No comments

Już dawno żadna książka nie wymęczyła mnie do tego stopnia, co "Perfekcyjna niedoskonałość". Ale nie mam żalu, doskonale wiedziałam, w co się pakuję. Już pierwsze strony mówiły wyraźnie, że jest to powieść z gatunku tych, które mnie męczą i wciągają niczym podręcznik do fizyki ciała stałego. A jednak nie przerwałam, więc moja wina, moja wina i tak dalej.

 I cóż mogę powiedzieć, jakie się zapowiadało, takie było. Nie trawię książek, w których świat opisany, a zwłaszcza jego technikalia, przeważają nad historią samą w sobie. Lubię z kolei zabawy językiem, ale dukajowe są dla mnie kompletnie niezrozumiałe w zamyśle.

Jednocześnie wiem, widzę, że to jest kawał dobrej literatury. Tylko że literatury, która jest kompletnie nie dla mnie.

2/5
3/10


niedziela, 13 października 2013

110. "Idealne matki" - Doris Lessing SPOJLER

11:17 Posted by Kasia No comments




Po skończeniu tej książki, a właściwie opowiadania, przychodził mi do głowy właściwie tylko jeden komentarz: coś absolutnie fatalnego. Nie wiem, po co to zostało napisane, nie wiem, co to miało czytelnikowi dać. Fabułę da się streścić w dwóch zdaniach i nie będzie to ogólny jej zarys, tylko cała jej "głębia - Dwie przyjaciółki mają synów i każda ląduje w łóżku z synem tej drugiej. A na koniec synowe się o tym dowiadują. Fascynujące, prawda?

Możliwe byłoby zrobienie z tego ciekawej historii. Ale niestety, nie da się Czytelnika zaciekawić, gdy taki pomysł obudowany jest w płaskich bohaterów bez absolutnie żadnej wyróżniającej cechy i styl, który czyni książkę porywającą niczym wypracowanie przeciętnie zdolnej szóstoklasistki. No nie da się i już.

I tak "Idealne matki" są li i jedynie w sumie dosyć zniesmaczającą historią (zwłaszcza biorąc pod uwagę ciągłe podkreślanie przez autorkę, że kochanki były dla mężczyzn jak matki) w jeszcze bardziej zniechęcającą formę. Niewypał do kwadratu, dobrze,  że chociaż krótki.

1/5
1/10

109. "Lepperiada" - Marcin Kącki

10:51 Posted by Kasia No comments
Smutny jest to reportaż. Smutny, bo opowiada o człowieku, który uwierzył we własną wielkość i wplątał się w środowisko, z którym nie był w stanie sobie poradzić.

Jest to także opowieść o ludziach, wśród których się obracał. O partii zbudowanej na gruncie przeświadczenia, że "nam się należy" przez niewykształconych i kompletnie nieprzygotowanych do objęcia władzy w państwie.

Jeśli chodzi o Samooboronę, mam wrażenie, że Kącki nie opisuje niczego nowego. Nie od dziś wiadomo, że każda partia rządząca radośnie rozdziela stołki pomiędzy krewnych i znajomych królika. Zdziwienie może budzić jedynie to, z jaką bezczelnością partia tych manewrów dokonywała, ale chyba tylko w osobach, które czasów wicepremiera Leppera nie pamiętają.

Dużo ciekawszy jest obraz samego Leppera - człowieka, który od blokowania dróg dotarł na sam szczyt politycznej hierarchii. Choć uczył się szybko, nie miał w sobie na tyle rozwagi, by móc rozsądnie i spójnie wybrać, od kogo właściwie ma się uczyć. I tak spod wymuskanej twarzy stworzonej przez specjalistów od PR, raz po raz wymykał się obraz człowieka prostego, a wręcz prostackiego, który ludzi utrzymywał przy sobie wekslami, a uciechy cielesne zapewniały obietnice pracy dawane zdesperowanym kobietom.

Nie ma w tej historii happy endu. Chyba nawet być go nie mogło.

3/5
6/10

sobota, 5 października 2013

108. "Kaznodzieja" - Camilla Läckberg

21:47 Posted by Kasia No comments




 Książki tej autorki są dla mnie swoistym ewenementem. Nie sposób nie dopatrzeć się w nich niedociągnięć i słabych stron, język z pewnością nie jest najwyższych lotów, a dotarcie przeze mnie do połowy powieści bez pewności "kto zabił" pozostaje nieosiągniętym dotychczas przez autorkę sukcesem. A pomimo tego wszystkiego, każda kolejna część wciąga mnie bez pamięci.

Wszystko zaczyna się w momencie, kiedy mały chłopiec znajduje w Wąwozie Królewskim ciało młodej kobiety. Na miejscu szybko zjawia się policja i dokonuje makabrycznego odkrycia - po podniesieniu zwłok okazuje się, że zostały one ułożone na dwóch szkieletach. Kości są bardzo stare, ale niewątpliwie ludzkie. Rozpoczyna się poszukiwanie mordercy(ów?), a w sprawie od początku przewija się rodzina Hultów, z której pochodzi dwóch miejscowych złodziejaszków.

Trudno nazwać "Kaznodzieję" dziełem wybitnym lub choćby wyróżniającym się. Jednak ta opowieść ma coś w sobie, coś, każe czytelnikowi nie spać do jakichś koszmarnie późnych godzin tylko dlatego, aby przeczytać jeszcze jedną stronę. Już na sto procent ostatnią. Na mur-beton.

Szczerze polecam wyłączenie na chwilę krytyka literackiego w głowie i zanurzenie się w tym literackim popie. Naprawdę, warto.

7/10
4/5

czwartek, 3 października 2013

107. "Wypychacz zwierząt" - Jarosław Grzędowicz

22:38 Posted by Kasia No comments





Najpierw, jeszcze przed premierą książki, uwagę zwróciła okładka. Piękna, pociągająca, natychmiastowo wywołując chęć przeczytania. Dzieła dokończyła promocyjna cena ebooka i stało się - nowego Kindle zainaugurowałam zbiorem opowiadań Grzędowicza.

"Ludzie widzą to, co chcą widzieć" głosi okładka. I faktycznie, ktoś pewnie widzi w tej książce monotematyczny choć subtelny, motyw przewodni. Ktoś inny, irytującą niekonsekwencję w długości kolejnych opowiadań. A może skłonność autora do nadmiernego rozwodzenia się nad nieistotnymi szczegółami.

Ja widzę zbiór pełen niespodzianek. Choć nie da się ukryć, że motyw II wojny światowej wyskakuje w nim w dosyć niespodziewanych miejscach, skłonił mnie on do pewnych przemyśleń i trochę innego spojrzenia na to, co czytam. Różnorodność w zakresie długości opowiadań czyni lekturą po prostu urozmaiconą i sprawia, że trudniej mi się było nią znudzić. Podsumowując, przeczytałam tę książkę z przyjemnością.

A okładka nie ma z zawartością związku absolutnie żadnego. Ale i tak jest piękna.

8/10
4/5

sobota, 7 września 2013

106. "Dziennik" - Anne Frank

12:14 Posted by Kasia No comments
Przeczytałam już wiele książek mówiących o losach Żydów w czasie IIWŚ. "Dziennik" nie przypomina jednak żadnej z nich. Pisany przez młodą Holenderkę pamiętnik nie skupia się na działaniach wojennych, których opisy sprowadzają się głównie do strzałów słyszanych zza okna i relacji słuchanych ukradkiem w nielegalnym radiu. Dużo więcej czytamy o przemyśleniach Anne, o jej planach, obawach i uczuciach.

Ukrywanie się przed Niemcami nie mogło być komfortowe dla żadnego z mieszkańców Oficyny, jednak sytuacja Anne wydaje się być szczególna. Jej zapiski pokazują dojrzewanie dziewczyny, oznaki buntu, rodzącej się kobiecości, a wszystko musiało się dziać, gdy dziewczynka siedziała zamknięta na małej powierzchni, nie dość, że z rodzicami i siostrą, to jeszcze czwórką zupełnie obcych dla siebie ludzi. Mimo tej trudnej sytuacji, Anne nie traciła optymizmu. Zapisywała w dzienniku swoje plany, marzenia, wiedziała, co chce robić po wojnie.

Książka ta z pewnością nie jest literacką perełką, mnie osobiście trudno było również poczuć sympatię do postaci Anne wyłaniającej się z tych zapisków. Jednak nie o formę, ani o sympatię do bohaterki w tym wszystkim chodziło. Jest to przede wszystkim możliwość do zajrzenia w świat, który był codziennością dla ludzi żyjących 70 lat temu i którzy z powodu swojej wiary byli prześladowani. Wiedząc, jak skończyła się ta historia, czyta się ją bardziej jak relację właśnie, a nie powieść, relacją dość smutną, ale zmuszającą do przemyśleń i zdecydowanie wartą poznania.

sobota, 31 sierpnia 2013

105. "Nawałnica mieczy. Stal i śnieg" - G. R. R. Martin

16:06 Posted by Kasia No comments




Ciężko jest napisać recenzję, nie wspierając się fabułą książki, ale jednak spróbuję, z myślą o zabłąkanych internautach, którzy natrafią na ten tekst przed przeczytaniem poprzednich części Pieśni Lodu i Ognia. W końcu sama unikam jakichkolwiek śladów kolejnych tomów, bo już sama wiadomość, kto przeżył, jest w przypadku Martina konkretnym spojlerem.

Cóż mogę więc powiedzieć... To wciąga. W jednej chwili kartkuje się pierwsze strony "Gry o tron", a niedługo później, człowiek na chwilę odzyskuje zmysły w bibliotece do której ma 40 minut drogi, ale do której przyciąga go wizja kolejnej części opowieści rodem z Siedmiu Królestw. Odzyskuje nie na długo, dodajmy, bo już po chwili na powrót zatapia się w tym magicznym świecie.

Dziwne to trochę. Martin bez litości przetrzebia szeregi pozostających przy życiu bohaterów, dłużące się, statyczne opisy zdarzają się w tych książkach częściej niż by się tego oczekiwało, do tego żaden bohater nie wzbudził we mnie gorących uczuć, żadnemu z nich nie "kibicuję". Zdarzenia opisywane w kolejnych częściach Pieśni przyjmuję z mało entuzjastycznym "aha", a mimo to, po jeszcze zanim skończę jeden tom, kolejny czeka już na mnie na półce, załatwiony "na zaś", żeby przerwy pomiędzy nimi niepotrzebnie nie wydłużać. Nie rozumiem tego, ale sagę mogę polecić z czystym sercem, bo wciąga bezlitośnie. W tym pierwszą część "Nawałnicy mieczy", bo jakakolwiek próba odniesienia do niej w oderwaniu od pozostałych tomów to jakieś kosmiczne nieporozumienie.

8/10
4/5

niedziela, 18 sierpnia 2013

104. "To" - Stephen King

18:56 Posted by Kasia No comments
Derry w stanie Main, niby miejsce, jak każde inne. A jednak, raz na kilkanaście lat budzi się tu mroczna siła, siła, która przybiera postać klauna i wykorzystuje ją, aby mordować tutejsze dzieci.

Tak w skrócie można opisać głowny wątek powieści Kinga. Jak łatwo się domyśleć, później pojawiają się bohaterowie, którzy są w stanie ocalić miasteczko. Czy im się udaje? Tego zdradzać nie będę.

"To" jest utworem dosyć dziwnym. Strona po stronie, autor serwuje czytelnikowi kłopotliwą w odbiorze mieszankę, nieustannie przemieszczając swoich bohaterów w czasoprzestrzeni. Nietrudno jest się zgubić w tym zamieszaniu, zwłaszcza pod koniec książki, gdy przeszłość i teraźniejszość uzupełniają się nawzajem, zlewając się w jednolitą masę. Zabieg ten jest efektowny i pokazuje kunszt Kinga w kreowaniu rzeczywistości, ale dla mnie osobiście, ostatnie sto stron było ciężką przeprawą. Zdecydowanie bardziej podobały mi się rozdziały wcześniejsze, gdzie autor szczegółowo buduje świat przedstawiony i bez pośpiechu wprowadza w niego czytelnika. To jest to, co w Kingu jest najlepsze i jeśli ktoś właśnie tego szuka, skończy tę książkę całkowicie usatysfakcjonowany.

Czy będę wracać do "Tego" w przyszłości? Nie mam pojęcia. Z pewnością powtórna lektura byłaby bardziej owocna niż pierwsza, więcej rzeczy byłoby jasnych od samego początku. Jednak nie wiem, czy będę chciała wracać do czegoś, w czym sedno jest najnudniejszą częścią. Zobaczymy, ale jeśli chodzi o lekturę po raz pierwszy, z pewnością warto po tę książkę sięgnąć.

4/5
8/10

czwartek, 11 lipca 2013

103. "Co usłyszała Holly" - R. L. Stine

21:42 Posted by Kasia No comments





Lubiłam kiedyś i się nie wstydzę.

Ostatnio zdarza mi się powrócić do lektur, w których zaczytywałam się w dzieciństwie i wczesnych latach nastoletnich. Tym razem, skuszona półką biblioteczną, pełną książek z serii "Ulica Strachu", postawiłam na tytuł, którego okładka najmniej mi mówiła. Możliwe nawet, że tej akurat części za dzieciaka nie dorwałam, bo i po lekturze, nie przypominam jej sobie.

Historia, jak historia - bohaterkami są trzy przyjaciółki, licealistki. Dziewczyny uwielbiają plotkować, kochają się w chłopakach, chodzą na imprezy i mecze koszykówki. Standard. W pewnym momencie w ich życie wkracza morderstwo i w tym momencie typowość się kończy. Wręcz przeciwnie, sytuacja opisana w książce jest tak odrealniona, że aż trudno wyobrazić sobie, żeby mogła zaistnieć realnie. Ale chyba nie o to w tej powieści chodzi, żeby było realnie.

Przeleciałam "Co usłyszała Holly" błyskawicznie i choć się nie zachwyciłam nijak, to nie zadaję sobie również pytania, co ja w tym właściwie widziałam. Ba, nawet widzę w tym pewne początki fascynacji, którą dziś kontynuuję, zaczytując się w Stephenie Kingu. Od czegoś trzeba było zacząć.

5/10
2/5

102. "Biuro wszelkiego pocieszenia" - Wojciech Zimiński

21:23 Posted by Kasia No comments




Jak słownie zrobić mi dobrze.

Od razu zaznaczam, że ta opinia z obiektywnością będzie miała jeszcze mniej wspólnego, niż jakakolwiek inna przeze mnie popełniona. Bo Wojciech Zimiński jest osobą, obok której przejść obojętnie nie potrafię, o czym świadczy zaciekłe wypatrywanie wszystkich oznak jego bytności w telewizji. Na występy radiowe pewnie też bym czatowała, gdyby nie to, że pałam bliżej nieokreśloną niechęcią do Trzeciego Programu Polskiego Radia. Tak więc, nie do pomyślenia by było, że "Biuro wszelkiego pocieszenia" mogłoby mi się nie spodobać i faktycznie, spodobało się.

Jest to zbiór felietonów, które podobno prezentowane były podczas przeróżnych audycji radiowych (rozstrzygnąć tego nie mogę, bo pałam bliżej nieokreśloną...) pod wspólnym szyldem Biura właśnie. Nie są to teksty jakkolwiek odkrywcze, tematyka ich jest raczej monotematyczna - wakacje, święta, dzieci - ale jednak coś sprawia, że czyta się je z niekłamaną przyjemnością, raz po raz wahając się pomiędzy dyskretnym uśmiechem spod nosa, a niekontrolowanym parsknięciem radości. Tym czymś jest sposób, w jaki są napisane. Lekko, z dystansem, a czasem i z ironią, Zimiński dowodzi nam słuszności swojego spojrzenia na świat. Oczywiście, dla osób osobiście zaangażowanych, smaczków w tej książce znajdzie się zdecydowanie więcej, ale nawet ktoś niewidzący nic szczególnego w stwierdzeniu "spuszczam zero, trzy w rozumie", uśmiechnie się przy lekturze nie raz. Sprawdzono eksperymentalnie, na osobie osobiście niezaangażowanej, więc już w ogóle, z czystym sumieniem polecam.

9/10
5/5

piątek, 21 czerwca 2013

101. "Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej." - Barbara Demick

21:00 Posted by Kasia No comments





Jak u Orwella, tylko gorzej.

Korea Północna - praktycznie ostatni bastion komunizmu na świecie. Dla ludzi z krajów demokratycznych - relikt, chory system, z którego trochę się naśmiewają, a trochę się go boją. Jak jednak wygląda życie w tym państwie, z perspektywy jego mieszkańca? Tego już nie tak łatwo się dowiedzieć, lecz Barbara Demick stara się to czytelnikowi jak najlepiej przybliżyć.

Reportaż opisuje życie sześciu uchodźców z tego zadziwiającego kraju. Różni ich wszystko: wiek, płeć, status społeczny, lecz łączy jedno - wszystkim im udało się uciec z koszmaru, jakim było życie pod rządami Kim Ir Sena i jego następcy, Kim Dzong Ila.

Opowiadając ich historię, autorka wprowadza nas w realia codziennego życia w Korei. Szczegółowo opisuje, jaki reżim nałożony jest na jej mieszkańców, jak bardzo muszą oni pilnować każdego słowa i zachowania, bo wszystko może zostać bezlitośnie użyte przeciwko nim. Od początków podzielonej Korei, względnie dobrych warunków za czasów Kim Ir Sena, poprzez rozpacz narodową po jego śmierci i potężną klęskę głodu, która po niej zapanowała, coraz lepiej poznajemy ten kraj. I coraz bardziej się dziwimy, jak to możliwe, że w XXI wieku, może istnieć państwo, w którym czas zatrzymał się w latach 60. wieku poprzedniego. Czytamy o porażającej wręcz biedzie, ludziach, umierających masowo na ulicach, szpitalach, do których należy przynieść ze sobą swoje własne leki i jedzenie, o drzewach ogołoconych z kory, która pozwalała oszukać głód. Idea państwa, w którym bezpieka pilnuje, czy człowiek odpowiednio mocno rozpacza po śmierci ukochanego przywódcy, kojarzy się nieuchronnie ze światem przedstawionym w "Roku 1984" Orwella, jednak mroki odciętej od elektryczności Korei Północnej są od niego o tyle straszniejsze, że istnieją naprawdę, a nie tylko w głowie autora.

Jakkolwiek trudna nie jest to książka, pozostaje ona bezcennym źródłem wiedzy o tym jednym z najbardziej tajemniczych miejsc na Ziemi. Napisana z szacunkiem do postaci w niej przedstawionych, jest wartą przeczytania pozycją, która otwiera oczy na coś, co wcześniej trudno było sobie nawet wyobrazić.

10/10
5/5

środa, 19 czerwca 2013

100. "Poradnik pozytywnego myślenia" - Matthew Quick

23:07 Posted by Kasia No comments

O optymizmie, którego nie było.

Kolejna książka, za którą zabrałam się z pewnymi oczekiwaniami. Kilka pozytywnych recenzji mignęło mi przed oczami, z okładki uśmiechała się jedna z dobrze mi się kojarzących aktorek, która w dodatku za rolę w ekranizacji tejże książki, dostała Oscara. No i ten tytuł. "Poradnik pozytywnego myślenia", czyli można się spodziewać, że po lekturze czytelnik będzie bogatszy w miło nastrajające myśli.

Podobno wiele osób tych pozytywów doświadczyło, ja jakoś nie mogłam.

Głównym bohaterem książki jest Patrick. Poznajemy go w dniu, kiedy wychodzi ze szpitala psychiatrycznego, który nazywa "niedobrym miejscem". Pat ma w życiu jeden, jasno określony cel - musi odzyskać żonę, która odeszła od niego jakiś czas temu. Droga do tego jest jednak długa i wyboista, gdyż Patrick musi zmienić się nie tylko zewnętrznie, ale i wewnętrznie.

No i właśnie, gdzie ten optymizm właściwie jest? Ja w tej książce zobaczyłam biednego, opętanego tysiącem natręctw człowieka, okłamywanego przez członków rodziny. Nikt się z nim nie liczy, cały czas jest okłamywany, czy to w imię jego własnego dobra, czy dla osiągnięcia konkretnego celu. Czytałam o wieloletniej biernej, a czasem i czynnej agresji rodzinnej. Przerzucałam kolejne strony, a gdy dotarłam do zakończenia, które chyba w założeniu miało być zwieńczeniem tej krynicy optymizmu, wywołało ono u mnie tylko westchnięcie. Bo czy na pewno jest ono pozytywne?

Forma również nie czyni "Poradnika pozytywnego myślenia" lekturą lekką, łatwą i przyjemną. Pisany w pierwszej osobie, odrobinę męczy, mimo ciekawego przedstawienia świata z perspektywy osoby o lekko skrzywionym postrzeganiu, które zdecydowanie jest plusem tej książki.

Nie żałuję, że sięgnęłam po "Poradnik...". Była to jedna z książek, którą miałam na swojej liście do przeczytania, a teraz z czystym sumieniem mogę sięgnąć po film z oscarową rolą Jennifer Lawrence. Do wersji pisanej raczej wracać nie będę.

6/10
3/5

środa, 5 czerwca 2013

99. "Rozgwiazda" - Peter Watts

18:32 Posted by Kasia No comments
Oryginalna aż do bólu.

Nasłuchałam się ja dobrych opinii o "Rozgwieździe", naczytałam pozytywnych, a wręcz pochwalnych, recenzji i w końcu sięgnęłam po nią, z braku innej pozycji do przeczytania. Sięgnęłam i ugrzęzłam na prawie miesiąc, co w przypadku 360-stronicowej książki jest naprawdę długim okresem.

Tym razem nie szło mi tak wolno z braku czasu, czy ogólnej niechęci do czytania, jak to czasami bywa. Nie, "Rozgwiazda" była po prostu przerażająco nudna. Techniczno - biologiczna terminologia, którą autor szczodrze na kartkach poupychał (a co sobie będzie żałował, niech wiedzą, że ma doktorat!), pozostawiła niewiele miejsca na cokolwiek innego. Znamy więc szczegółowy opis instalacji na dnie Pacyfiku, w której  umiejscowiona jest akcja, ale w historię wrzuceni jesteśmy bez żadnego przygotowania. Żadnego przedstawienia postaci, żadnej choćby sugestii, po co to wszystko. A był na to czas, bo przez większość książki nie dzieje się praktycznie nic, poza technikaliami i próbami wnikania w głąb psychiki ludzkiej. Niestety, mimo tych starań, bohaterowie pozostają potwornie płascy i przewidywalni, przez kolejne strony brnie się z łatwością i przyjemnością przechadzki przez głęboką na metr warstwę błota, a po odłożeniu tego dzieła, w głowie kołacze się ważne pytanie - "co to właściwie miało być?". Po kolejnych dwóch godzinach, nie pamięta się z lektury praktycznie nic, a później po książce pozostaje jedynie niesmak. No coś strasznego po prostu.

Przez wiele recenzji przewija się słowo "oryginalna". Zgadzam się, książka, której absolutnie nie da się czytać, to zaiste, zjawisko oryginalne. Chociaż, w czasach Greyów i Edwardów, chyba coraz mniej.

2/10
1/5

środa, 29 maja 2013

98. "Artystka wędrowna" - Monika Szwaja

21:24 Posted by Kasia No comments

Szwaja jest autorką niezawodną. Jej ciepłe, pełne optymizmu i gier słownych powieści, nieodmiennie wprawiają mnie w dobry humor. Tak było i tym razem. Mimo że nie wszystkie wątki były porywające, to "Artystka..." wprawiła mnie w dobry humor, którego poszukiwałam, sięgając po nią. To wystarczy.

7/10
3/5

środa, 8 maja 2013

97. "Rodzina Borgiów" - Mario Puzo

18:26 Posted by Kasia No comments
"Rodzina Borgiów" była dla mnie książką bardzo nierówną. Całkiem przyzwoity wątek obyczajowy, intrygi i życie w XV - wiecznym Rzymie, to wszystko przetykane jest przydługimi i nużąco szczegółowymi opisami bitew i strategii wojskowych, które nijak nie były w stanie mnie zaciekawić.

Oczywiście, co kto lubi, mimo to, książka mogłaby zasłużyć na wysoką ocenę. Niestety, styl autora również nie zachęca. Wydarzenia, rzucane w kolejnych rozdziałach, często różnią się od siebie pod każdym względem, a jakichś specjalnych zabiegów, mających na celu połączenie tego wszystkiego w całość, nie widać.

Książka jest męcząca. A szkoda, bo możnaby z niej sporo wynieść, gdyby nie powracająca wciąż myśl "daleko jeszcze?".

5/10
2/5

niedziela, 28 kwietnia 2013

96. "Księżniczka z lodu" - Camilla Läckberg

18:12 Posted by Kasia No comments

"Księżniczka z lodu" to pierwsza część cyklu o Patriku Hedströmie. Mimo że z założenia, głównym bohaterem książek miał być 35-letni policjant, w "Księżniczce..." pierwsze skrzypce gra postać Erici Falck, pisarki, która wraca do rodzinnego miasteczka, aby uporządkować sprawy zmarłych niedawno rodziców. Pewnego dnia, zaalarmowana przez sąsiada, znajduje ciało przyjaciółki z dzieciństwa, która najprawdopodobniej popełniła samobójstwo. No właśnie, najprawdopodobniej...

Nieopatrznie zaczęłam czytać serię Camilli od części czwartej. Pozbawiło mnie to poczucia zaciekawienia w temacie życia osobistego głównych bohaterów, który to wątek w książkach tej autorki zajmuje sporo miejsca. Z tego powodu, obyczajowa część "Księżniczki..." nie wzbudziła mojej fascynacji.

Wątek kryminalny to już zupełnie inna sprawa. Do praktycznie ostatniej strony zastanawiałam się, najpierw, kto zabił, a potem, czy to już na pewno koniec tej tragicznej i bardzo zagmatwanej historii. Szczerze mówiąc, do teraz nie mam pewności. Niby sprawa została wyjaśniona, ale męczy mnie poczucie, że to nie wszystko. Cóż, lektura kolejnych tomów pokaże, czy intuicja mnie nie myli.

Tak jak "Ofiarę losu", tak i tę książkę, czytało się błyskawicznie. Camilla


czwartek, 25 kwietnia 2013

95. "Rock'n'roll, bejbi!" - Piotr Rogoża

20:55 Posted by Kasia No comments
Zapewne jestem przedstawicielką niewielkiej grupy, którą wcale nie okładka skusiła do sięgnięcia po książkę Rogoży. W moim przypadku zadziałał cytat, który umieszczony został w jednej z recenzji:

"(...)Wychowawczyni(...) po chwili przemówiła:
- Zapiszcie temat lekcji. Głos miała strasznie niewyraźny. Jakby się jej język kleił do podniebienia.
-Dzisiaj będzie o mózgu - wybełkotała, szczerząc zęby. Chwyciła kredę i koślawymi literami napisała na tablicy: MUSK. Zastanowiła się chwilę i dopisała: JE DOBRY.
-Mózg, ghe, ghe, je dobry. Zapamiętajcie"

A że książka droga nie była, to od razu wylądowała w moim koszyku w pewnej internetowej księgarni.

Po przeczytaniu całości, daleka jestem od entuzjazmu, który sprawił, że po tę pozycję sięgnęłam. Autor pomysły ma całkiem niezłe, ale wykonanie kuleje na całej linii. Słaby jest zarówno język - rzadko kiedy napotyka się w tych opowiadaniach na zdanie złożone, jak i sposób prowadzenia akcji - autor zapomina zarówno czytelnika w akcję wprowadzić, jak i jakoś zgrabnie ją zakończyć. W efekcie trudno pozbyć się wrażenia, że czyta się pierwsze próby literackie, marzącego o karierze pisarskiej nastolatka.

Dalej pastwić się nie będę, mimo że mogłabym tak jeszcze długo. Ale spasuję, bo mimo wszystko, "Rock'n'roll, bejbi", pozostawi we mnie uczucia umiarkowanie pozytywne. Bo, jak już mówiłam, pomysł był całkiem niezły.

5/10
3/5

wtorek, 23 kwietnia 2013

94. "Alice's Adventures in Wonderland" - Lewis Carroll

20:43 Posted by Kasia No comments




Chyba nie zabrałabym się za tę książkę, gdyby nie to, że wydawała się idealna na powrót do literatury czytanej w języku angielskim. Krótka, napisana przystępnym językiem i w miarę porządnie wydana (mówię w miarę, bo rozmiar pozostawia wiele do życzenia, no ale przynajmniej cena była adekwatna do rozmiaru). Przyjemność z lektury miała być sprawą drugorzędną i w sumie dobrze, bo przynajmniej się nie rozczarowałam.

Pamiętając z dzieciństwa, pięknie wydaną wersję od Disney'a, mając w głowie niedawny film Burtona, ciężko było się zauroczyć oryginałem opowieści. I może bluźnię, i może się nie znam, ale po prostu wolę "tamte" Alicje. Tę przeczytałam, nawet niezbyt się umordowawszy, ale i bez jakiejś szczególnej przyjemności, wypisałam co ciekawsze słówka i tyle mojego z tej lektury. Powrotu raczej nie planuję.

5/10
2/5

środa, 17 kwietnia 2013

93. "Folwark zwierzęcy" - George Orwell

19:59 Posted by Kasia No comments




Od jakiegoś czasu zasadzałam się na tę książkę. Wiedziałam, na co się piszę, że symbolikę trudno będzie nazwać subtelną, że może wkraść się też odrobina moralizowania, ale mimo wszystko, była to jedna z książek, którą postanowiłam na pewno w swoim życiu przeczytać.

Moje przewidywania się sprawdziły. Nie była ona wstrząsająca w żaden sposób, ale czytało się ją bardzo szybko i bez problemów, bo napisana jest w naprawdę przystępny sposób. Nie jest to pozycja, nad walorami której można się jakoś długo rozwodzić, jest to po prostu coś, co warto kiedyś przeczytać. A więc, przeczytałam i na tym stwierdzeniu chyba poprzestanę.

8/10

92. "Złodziej czasu" - Terry Pratchett

19:52 Posted by Kasia No comments

Ostatnia część Pratchettowego cyklu o Śmierci zatrzymała mnie przy sobie na dłużej. Głównie dlatego, że była bardzo nierówna - z jednej strony były wątki, od których trudno się było oderwać, jak Czterej Jeźdźcy Apokalipsy (ze szczególnym naciskiem na Wojnę i jego życie małżeńskie), czy kariera zawodowa Susan Sto Helit, ale znalazły się też takie, które ciągnęły się i skończyć się nie chciały.

Generalnie, nie jest źle. Inna rzecz, że u Pratchetta naprawdę rzadko bywa. Nie jest to moja ulubiona pozycja w dorobku tego autora, ale też nie byłam nią rozczarowana. Ot, taka przyjemna bajka dla dorosłych, do której czasem trzeba się zmobilizować, ale po skończeniu jest się zadowolonym.

7/10
4/5

czwartek, 4 kwietnia 2013

91. "Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości" - Christopher Moore

22:18 Posted by Kasia No comments

Na początku były Tytuł, Autor i Cena. Tytuł przyciagający wzrok, Autor, na którego się zasadzałam od dłuższego czasu i Cena, kompletnie nieadekwatna dla książki takiego gabarytu. Więc kupiłam to dzieło w jednym ze sklepów sieci o owadziej proweniencji

Potem była Grubość, która sama w sobie jeszcze kwalifikowałaby "Wyspę..." w wyższe strefy stanów przeciętnych, ale w połączeniu z twardą okładką, lokowała książkę w kategorii "ciężkie", zabójczej dla czytelnika, który czytadło tacha ze sobą zawsze i wszędzie. Leżała więc nieruszona.

W końcu się dorwałam i na początku szału nie było. Historia za nic nie chciała się rozkręcić i zaciekawić. Niemrawe podrygi humoru niosły raczej żałość, niż śmiech, czy choćby uśmiech.

Aż w końcu coś ruszyło. W okolicach połowy, połykałam już kolejne strony w tempie błyskawicznym. Poniekąd to zasługa sporej czcionki, ale akcja też była niczego sobie.

No i skończyłam. Może nie zachwycona, ale zadowolona na pewno. I z całkiem nieźle zmotywowana do powrotu do Moore'a.

7/10
4/5

środa, 27 marca 2013

90. "Pulpecja" - Małgorzata Musierowicz

19:00 Posted by Kasia No comments




Po kilku, stosunkowo słabych częściach Jeżycjady, Małgorzata Musierowicz powraca do swojej najlepszej formy. Główną bohaterką "Pulpecji" jest Patrycja, najmłodsza córka Borejków, pewna siebie dziewiętnastolatka. Na 188 stronach, autorka opisuje kilka miesięcy z życia dziewczyny, zagłębiając się w jej perypetie szkolne, towarzyskie i miłosne, nie omijając też ważnych wydarzeń z życia sióstr Patrycji.

W "Pulpecji" jest wszystko, co Musierowicz ma czytelnikowi do zaoferowania. To prosta, ciepła opowieść, którą czyta się błyskawicznie i która, choć nijak nie zaskakuje, pozostawia po sobie wrażenie bardzo pozytywne.

7/10
3/5

środa, 6 marca 2013

89. "Poczet królowych polskich. Powieść i klucz." - Marcin Szczygielski

17:33 Posted by Kasia No comments

Czytając tę książkę, miewałam różne momenty. Na początku byłam zagubiona. Mnogość wątków, wprowadzanych bez żadnego ostrzeżenia dawała poczucie zamętu, ale dość szybko odnalazłam się w świecie, a raczej światach, jakie opisywał Autor. Przychodziły też chwile refleksji, w czasie których zastanawiałam się, czy różnorodność poruszanych tematów jest czymś, za co należałoby Szczygielskiego pochwalić, czy raczej lepiej poddać się odczuciu, że Autora chyba dopadło lenistwo, bo różnorodność różnorodnością, ale dobór tematów sugeruje, że przy researchu się raczej nie natrudził.

Ale przez większość czasu byłam po prostu szczerze zaciekawiona. Połykałam kolejne strony łapczywie, prezentując wszelkie objawy uzależnienia. I koniec końców, chyba to się liczy najbardziej.

10/10

piątek, 1 marca 2013

88. "Noelka" - Małgorzata Musierowicz

22:28 Posted by Kasia No comments
Główną bohaterką opowieści jest Elka Stryba, wychowywana przez trzech mężczyzn - dziadka, stryjecznego dziadka i ojca. Jest Wigilia, a ta nieco rozpieszczona młoda dziewczyna, zupełnie niespodziewanie zostaje postawiona w nietypowej dla siebie sytuacji, w bolesny sposób uświadamia sobie fakt, że świat jej rodziny niekoniecznie kręci się tylko wokół niej. Jest to pierwsza z wielu lekcji, jakie Elka otrzymuje tego dnia.

Musierowicz pisząca o świętach Bożego Narodzenia musiała stworzyć pełną ciepła historię. "Noelkę" czyta się bardzo dobrze, nawet pośród niemających wiele wspólnego ze świątecznym klimatem, wiosennych roztopów. Jest to po prostu przyjemna.

7/10
4/5

środa, 27 lutego 2013

87. "Wiedźmikołaj" - Terry Pratchett

20:34 Posted by Kasia No comments

Świetna, po prostu świetna. Dla mnie, najlepsze dzieło Pratchetta, położone idealnie w środku pomiędzy poczuciem humoru i symboliką, wciągające i po prostu przyjemne.

9/10
5/5

sobota, 23 lutego 2013

86. "Stukostrachy" - Stephen King

12:39 Posted by Kasia No comments

W skeczu kabaretu Hrabi, potykał się Jonasz. W książce Kinga robi to Bobbi Anderson, pisarka westernów, żyjąca na odziedziczonej po wuju farmie, wraz z psem i, okazjonalnie, Johnem Gardenerem, poetą, mającym dość kłopotliwą skłonność do alkoholu.

Bobbi potyka się o wystające z ziemi "coś". Nie wiadomo, co to jest, nie wiadomo, jak się znalazło w tej okolicy, ale, najpierw powoli, potem coraz szybciej, wkrada się w życie Bobbi i innych mieszkańców Haven. Rozpoczyna się Przemiana.

Nie przepadam za literaturą SF, a ze "Stukostrachami" mam jeszcze większy dylemat niż zwykle. Bo tak, jest to King, czyli klasa sama w sobie, którą sposób napisania tej książki potwierdza. Ponadto, jest to powieść długa, a autor ma to do siebie, że im dłuszej opowiada, tym lepiej mu to wychodzi. Nie jest nudno, lektura się nie dłuży. Ale.

Ale jest takie, że King nie jest mistrzem SF. A "Stukostrachy" są właśnie takim SF w najczystszej postaci. Książkę czyta się dobrze, aczkolwiek brakuje tego, co by zachwyciło, mocnego akcentu, który King stworzyć potrafi. To po prostu nie jego klimaty.

Dodatkowo przeszkadza dziwny zabieg, trudno orzec, czy tłumacza, czy autora, który istoty z kosmosu nazywa Stukostrachami. Nazwa kojarząca się z marami nocnymi, horrorem, daje nadzieję na co innego, a w trakcie lektury, poza rozczarowaniem, przynosi lekką konfuzję, co również sprawia, że powieść Kinga od ideału się coraz bardziej oddala.

Można przeczytać. Nawet będzie przyjemnie, ale zdecydowanie, nie zachwyca.

7/10
3/5

środa, 13 lutego 2013

85. "Buszujący w zbożu" - J. D. Salinger

17:46 Posted by Kasia No comments
Po "Buszującego..." sięgnęłam w ramach noworocznego postanowienia, które nakazywało mi raz na jakiś czas oderwać się od najnowszych powieści i zanurzyć się w szeroko rozumianej "klasyce". Słyszałam, że dzieło Salingera jest książką "dobrą", cokolwiek by to nie oznaczało, więc to właśnie ją wybrałam spomiędzy kilku innych. I przeczytałam, choć szybko mi to nie poszło. Dlaczego?

Przede wszystkim dlatego, że pomimo, że czyta się ją lekko i bez większych trudności, nie przyciągała ona do siebie. Ciężko wciągnąć się w książkę, w której akcja występuje okazjonalnie, a większość treści zajmują przemyślenia dość antypatycznego nastolatka. Przemyślenia, dodam, w których jakiejś większej głębi nie zauważyłam, ot, czasem udało mu się rzucić jakiś trafny komentarz.

Kiedy już przezwyciężyło się trudności z mobilizacją do sięgnięcia po książkę, jakoś to szło. Język jest prosty, ale nie prostacki, więc kolejne strony mijają dość sprawnie. Tylko że po dotarciu do końca, pojawia się jedno, bardzo ważne pytanie: "no i co z tego?". Szczerze powiem, nie mam pojęcia.

6/10

poniedziałek, 4 lutego 2013

84. "Brulion Bebe B." - Małgorzata Musierowicz

21:40 Posted by Kasia No comments
Co to za Jeżycjada, gdzie większość Borejków pojawia się jedynie w opowiadaniach innych postaci? Co to za Jeżycjada, kiedy Czytelnik bombardowany jest przemocą, beznadzieją i opuszczeniem, które wcale nie zostają wyjaśnione?

Jedna z najsłabszych, ot co.

5/10
2/5

niedziela, 3 lutego 2013

83. "Witajcie w małpiarni" - Kurt Vonnegut

22:04 Posted by Kasia No comments

To była moja pierwsza książka tego autora. Wrażenia pozostawiła dosyć mieszane, bo poziom opowiadań w niej zawartych jest w moich oczach bardzo nierówny. Już samo to, że "Witajcie..." jest zbiorem tychże, daje tej książce pierwszy plus, bo wbrew powszechnej opinii, opowiadania uwielbiam.

Druga pochwała, jaka ląduje na koncie autora to to, że to, co pisze, autentycznie porusza. Czy jest to "Adam", w którym dostajemy po oczach tematyką obozów koncentracyjnych, a właściwie życia "po", czy też "Portfel Fostera", w którym, w mocno absurdalnej formie, stara się pokazać uniwersalne zasady, jakimi człowiek powinien się w życiu kierować, to trafia.

A że widać podobieństwa do twórczości Allena, to już w ogóle, jest świetnie. Gdy gdzieś widać Allena, nie może być źle.

Jasne, idealnie też nie jest. Bywały opowiadania, które zupełnie nie trafiły w mój gust, zdarzyły się też twory po prostu nudne. Ale generalnie, było przyjemnie, zdecydowanie powyżej średniej.

8/10
4/5

sobota, 19 stycznia 2013

82. "Opium w rosole" - Małgorzata Musierowicz

18:53 Posted by Kasia No comments




O miano głównej bohaterki piątej części Jeżycjady walczą przez całą książkę dwie postaci - osiemnastoletnia Kreska oraz sześcioletnia Genowefa. Ta pierwsza, uczennica liceum, od czasu kiedy jej rodzice zniknęli (w czym ówczesna władza zdaje się mieć wydatny udział), mieszka z dziadkiem. Jej rola w tej opowieści ogranicza się do delikatnej przemiany duchowej oraz ciągłych westchnień do niejakiego Maćka Ogorzałki. Druga z kolei postać jest osobą wielce tajemniczą. Zjawia się codziennie u innej z jeżyckich rodzin, wprasza się "na obiadek" i nierzadko miesza w życiu rodzinnym w sposób znaczący. Nikt nie wie, kim jest to dziecko i gdzie są jego rodzice. W założeniu, Czytelnik nie wie tego również, choć zagadka ta jest w praktyce banalnie prosta do odgadnięcia.

Fabuła więc w "Opium" szwankuje. Czy jest to więc książka zła, albo przynajmniej kiepska? Zdecydowanie nie. Tym razem, Musierowicz skupiła się na zarysowaniu tła społecznego, przedstawieniu umęczonych systemem ludzi, którzy dzień po dniu szukają sposobu na poradzenie sobie z przytłaczającą rzeczywistością. Radzą sobie, lub nie, w różny sposób, a ich starania są tym, co w tej części serii jest godne uwagi.

Nie jest to najlepsze dzieło Autorki, zdecydowanie nie. Ale pewnej przyjemności z lektury, odmówić mu nie można.

7/10
3/5

niedziela, 13 stycznia 2013

81. "Ida Sierpniowa" - Małgorzata Musierowicz

12:00 Posted by Kasia No comments

Główną bohaterką kolejnej części Jeżycjady jest Ida, druga córka Borejków, zakompleksiona hipochondryczka. Ucieka ona z rodzinnych wczasów w Czaplinku, a jako że jest kompletnie bez pieniędzy, najmuje się jako dama do towarzystwa dla pewnego staruszka. Potem z wakacji wraca rodzina, do akcji wkracza dwóch niesfornych chłopców i pojawia się wiele sytuacji, w których Ida musi zapomnieć o sobie i pomóc innym, co wywiera duży wpływ na jej charakter.

Po raz kolejny Musierowicz stworzyła ciepłą, optymistyczną i pełną humoru historię, z powodzeniem umilającą zimowe wieczory. Czyta się ją szybko i z przyjemnością, bez jakichś większych refleksji. Ot, taka sobie, sympatyczna powiastka.

8/10

piątek, 11 stycznia 2013

80. "Co Finowie mają w głowie: O jednym takim, co poślubił Finkę." - Wolfram Eilenberger

09:15 Posted by Kasia No comments

Po długim oswajaniu się z tą myślą, postanowiłam podjąć próbę przekonania się do tego typu literatury. Piszę "tego typu", bo właściwie, trudno mi określić, jaki typ "Co Finowie mają w głowie..." sobą reprezentuje. Podróżnicza nie, w końcu autor opisuje, jak osiadł w zimnym kraju swojej żony. Reportaż? Chyba też nie. Aby uniknąć kłopotliwej klasyfikacji jako "książki, które opowiadają o innych krajach", przejdę po prostu dalej.

Początki były ciężkie. Jest to w pewnym sensie zbiór felietonów, utrzymanych w bardzo specyficznej formie. Autor skacze od tematu do tematu, od kraju do kraju, właściwie nie informując czytelnika o tym, gdzie w danym rozdziale będzie się on znajdował. Po pewnym czasie da się do tego przyzwyczaić, jednak sprawia to, że ciężko jest zakochać się w książce od pierwszego wejrzenia.

Próby zrozumienia Finów również do łatwych nie należą. Mnie osobiście dziwił stosunek partnerki autora do niego samego, brakowało choćby odrobinę czułości i miłości, co dziwiło i utrudniało wejście w kontekst.

Co w takim razie podobało mi się w tej książce? Jest to lekka i krótka (z 254 stron, czysty tekst to jakieś 200) opowieść o tym, kim są Finowie. Jak żyją, kochają i się cieszą, oraz o ich zwyczajach i języku. Choć trudno byłoby marzyć o emigracji do kraju, gdzie zima trwa przez osiem miesięcy w roku, a mimo to, komary tną na potęgę, dzięki tej książce można się tam na chwilę przenieść, bez zobowiązań i kilku warstw ciepłych ubrań. Jest to naprawdę przyjemna wycieczka.

7/10
3/5

czwartek, 3 stycznia 2013

79. "Ofiara losu" - Camilla Läckberg

16:20 Posted by Kasia No comments

Właściwie, było to moje pierwsze spotkanie ze szwedzkim kryminałem. Larssona nie liczę, bo ani nie zachwycił mnie jakoś szczególnie, ani nie czułam jakoś szczególnie w jego książce skandynawskiego klimatu. Nie wiem, jak ja to zrobiłam, ale nie czułam. Tak więc, siadając przedwczoraj do "Ofiary losu", szykowałam się na spotkanie z nieznanym. Co z tej inicjacji wyszło?

Jak to zwykle w kryminałach bywa, zaczyna się od śmierci. W wypadku ginie Marit, miejscowa sklepikarka. Bijący od ciała odór alkoholu i znaleziona w aucie butelka po wódce każą przypuszczać, że jest to "zwykły" wypadek spowodowany promilami we krwi kierowcy. Podejrzenia wzbudza jednak fakt, że ofiara była abstynentką, a i na dalsze dowody, że w tej sprawie jest coś więcej, wcale nie trzeba długo czekać. Równolegle opisywane są losy bohaterów reality show pt. Fucking Tanum, które odbywa się w miasteczku. Jak się okazuje, również i ten program, a właściwie jego uczestnicy, ma wpływ na dalszy rozwój śledztwa.

Na początku ciężko mi było wciągnąć się w akcję. Zarówno bohaterów, jak i wątków pobocznych jest sporo, a brak przyzwyczajenia do szwedzkich imion i nazw nie ułatwiał zadania. W śledztwie nie za wiele się działo i ogólnie, szału nie było. Mniej więcej w połowie książki coś się zmieniło. Akcja nabrała tempa, pojawiały się nowe ślady, które koniec końców, przywiodły śledczych do rozwiązania zagadki. Rozwiązania, którego domyślałam się praktycznie od samego początku, ale nie zepsuło mi to radości z lektury. Ba, wręcz przeciwnie, dużo bardziej podoba mi się uczucie nerwowego oczekiwania "miałam rację, czy nie miałam?" niż "no powiedz wreszcie, kto zabił".

Łącząc to z innymi zaletami powieści, jak naturalność oraz brak zadęcia, które ostatnio zaczynało mnie mierzić w kryminałach produkcji zachodniej, mogę stwierdzić, że skandynawska inauguracja przebiegła jak najbardziej udanie. Jestem "Ofiarą losu" zachwycona i z radością czytam opinie, że jest to najgorsza powieść autorki. Skoro najgorszej udało się mnie tak wciągnąć, z niecierpliwością czekam spotkania z pozostałymi częściami cyklu o Patriku Hedströmie.

8/10