czyli ostatnio przeczytałam książkę.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

130. Worek kości - Stephen King

13:43 Posted by Kasia No comments

To jest spojler.

Przykro mi bardzo, ale nie powstrzymam się, muszę z siebie wylać cały jad, jaki wyprodukowałam, czytając ten twór, muszę, bo inaczej się uduszę.

Jak nie King, panie, no po prostu jak nie King.

Zaczyna się dosyć nietypowo. Młoda mężatka, jak się później okazuje, we wczesnej ciąży, dostaje wylewu podczas zakupów i umiera. Jej mąż, główny bohater Worka nie radzi sobie najlepiej z jej śmiercią, a co najgorsze, traci kompletnie umiejętność pisania. Każda próba napisania czegokolwiek kończy się dusznościami, wymiotami i szeroko pojętym dyskomfortem. Przypadłość ta jest dosyć kłopotliwa, bo bohater jest pisarzem.

W tym momencie jeszcze nie jest źle, akcja jakoś kula się do przodu, jeszcze chce się to czytać. Potem bohater wyjeżdża do domku letniego, w którym zwykł spędzać wakacje ze swoją zmarłą małżonką, spotyka tam młodziutką, samotną matkę, której zły teść pragnie odebrać trzyletnią córkę, postanawia pomóc dziewczynie... I się zaczyna.

Zaczyna się paręset stron bezbrzeżnej nudy. Bohater zakochuje się (szkoda tylko, że nie tym organem, co trzeba), gada z duchami, dziarski dziadunio próbuje go zabić, a mała córeczka wybranki serca byłego pisarza okazuje się mieć zdolności paranormalne, więc we śnie spacerują sobie z bohaterem po jarmarku AD 1900 coś tam. To nawet ma potencjał, z tego dałoby się zrobić coś interesującego. A czyta się to źle, niechętnie i o wiele zbyt długo.

Z kolei ostatnie sto stron to popis "ile akcji da się upchnąć w samą końcówkę książki" i niepohamowana rewia następujących po sobie obrzydliwości. Mamy więc odstrzelenie lewej części głowy młodej matce, zbiorowy gwałt opisany z taką dokładnością, że brzmi trochę jak fantazja autora, topienie kolejno małej dziewczynki i czarnego chłopca oraz zalewanie ponad stuletnich szczątków ługiem. A koniec końców okazuje się, że zgwałcona i zabita kobieta mści się z zaświatów za śmierć swojego syna i od ponad stu lat opanowywała umysły mieszkańców wioski i kazała im zabijąc dzieciaki o imionach zaczynających się na K. Tylko te. Aha, no i ten duch zabił też żonę bohatera, bo dziecko, które nosiła, miało mieć na imię Kia.

Nawet nie wiem, jak to skomentować. Serio, nie jestem w stanie. Po wielu autorach spodziewałabym się takiej rewii złych pomysłów, ale nie po Kingu. Oczywiście, każdemu może czasem nie wyjść, ale czy trzeba to koniecznie publikować?

Serdecznie nie polecam tej części twórczości mistrza horroru. Najzwyczajniej w świecie szkoda czasu na te bzdety.

2/5

0 komentarze:

Prześlij komentarz