Ta opowieść ma coś w sobie. Na początku się tak bynajmniej nie zapowiada. Opisy szarpiącego się małżeństwa bynajmniej nie zachęcały, motywy metafizyczne były mało znaczące i właściwie nie do końca było wiadomo, o co z nimi chodzi. Gdzieś w tle przewijały się jeszcze demonizowane postaci teściów i matka - święta. Było zbyt stereotypowo, aby mogło być porywająco.
Jednak "Potem..." się rozwija. Wraz z kruszeniem muru sceptycyzmu głównego bohatera pojawia się coraz więcej refleksji na temat śmierci, które są mocną stroną autora - potrafi on mówić o tej kwestii bez wpadania w banał, czy patos. A w ostatecznym rozrachunku nawet teść nie okazuje bestią z piekła rodem. Matka pozostaje anielicą, no ale trudno, wszystkiego mieć nie można.
"Potem..." to dojrzała i delikatna powieść o śmierci - o tym, jak ludzie na nią reagują, jak się na nią przygotowują i o tym, czy lepiej jest czasem nie wiedzieć, co nas czeka. Można się nią zauroczyć.
4/5
Aha, i nie radzę czytać streszczenia na skrzydełku z wydania na zdjęciu. Ktoś bardzo mądrze umieścił na nim zakończenie, a w tym wypadku jest to jak w "Szóstym zmyśle", po prostu zbrodnia.
0 komentarze:
Prześlij komentarz