Książki tej autorki są dla mnie swoistym ewenementem. Nie sposób nie dopatrzeć się w nich niedociągnięć i słabych stron, język z pewnością nie jest najwyższych lotów, a dotarcie przeze mnie do połowy powieści bez pewności "kto zabił" pozostaje nieosiągniętym dotychczas przez autorkę sukcesem. A pomimo tego wszystkiego, każda kolejna część wciąga mnie bez pamięci.
Wszystko zaczyna się w momencie, kiedy mały chłopiec znajduje w Wąwozie Królewskim ciało młodej kobiety. Na miejscu szybko zjawia się policja i dokonuje makabrycznego odkrycia - po podniesieniu zwłok okazuje się, że zostały one ułożone na dwóch szkieletach. Kości są bardzo stare, ale niewątpliwie ludzkie. Rozpoczyna się poszukiwanie mordercy(ów?), a w sprawie od początku przewija się rodzina Hultów, z której pochodzi dwóch miejscowych złodziejaszków.
Trudno nazwać "Kaznodzieję" dziełem wybitnym lub choćby wyróżniającym się. Jednak ta opowieść ma coś w sobie, coś, każe czytelnikowi nie spać do jakichś koszmarnie późnych godzin tylko dlatego, aby przeczytać jeszcze jedną stronę. Już na sto procent ostatnią. Na mur-beton.
Szczerze polecam wyłączenie na chwilę krytyka literackiego w głowie i zanurzenie się w tym literackim popie. Naprawdę, warto.
7/10
4/5
0 komentarze:
Prześlij komentarz