Okazuje się, że do "Bastionu" trzeba dojrzeć. A przynajmniej ja musiałam. Dzisiaj nie potrafię sobie wyobrazić, jak mogłam obojętnie przesuwać wzrok po tych stronach, nie zapamiętać apokaliptycznej wizji świata, wprawdzie pełnej zła i przemocy, ale mimo wszystko dającej nadzieję. Wtedy terminy goniły i musiałam pokonać to 1164-stronicowe tomiszcze w tydzień, powtórka zajęła mi dwadzieścia dni. Nie spieszyłam się, rozkoszowałam się tą lekturą, a było czym, bo ta książka to rzecz piękna.
Bezsensowne wydają się być jakiekolwiek streszczenia, próba ujęcia tej prawie miesięcznej przygody w krótką i zwięzłą notkę. "Bastion" się takim zabiegom wymyka. Nie jest to książka łatwa, ale warto poświęcić jej swój czas i skupienie. Warto, bo zamykając ją, czułam się, jakbym żegnała się z dobrym przyjacielem, a to chyba najlepsza z możliwych rekomendacji.
10/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz