Potem zaczyna się robić ciekawiej. Zamiast skupiać się na walce Dolores z oszalałą starowinką, poznajemy jej życie u boku okrutnego męża i trójki dzieci. I znowu bywa niezbyt przyjemnie, bo mąż ani różami nie pachnie, ani dżentelmenem nie jest, a King w eufemizmy bynajmniej się nie bawi, ale zaczyna być ciekawie. Momentami monotonnie, ale na tyle zaskakująco, że wciągnąć zdoła. Daleka jestem od nazwania tej powieści studium czegokolwiek, bo wprawdzie szczegółowość jest, ale raczej skupiona na stronie technicznej niż psychicznej morderstwa. To w sumie dobrze. W innym wypadku "Dolores Claiborne" byłaby pewnie trzy razy grubsza, a w takim gabarycie, byłaby ta powieść nie do zniesienia. A tak, nie jest fatalnie. Z pewnością nie jest to najlepsza powieść Kinga, w moim prywatnym rankingu nie mieści się nawet w pierwszej dziesiątce, ale do chłamu też jej bardzo daleko. Ot, takie sobie, bardzo realistycznie napisane, czytadło.
6/10
0 komentarze:
Prześlij komentarz